literature

Wybory IV (WIP)

Deviation Actions

EamyCross's avatar
By
Published:
328 Views

Literature Text

W jakimś niezrozumiałym dla samej siebie odruchu kazałam zabrać pełne hełmy, gdy szykowaliśmy się do ponownego lądowania na Tuchance. Okazało się to dla nas wybawieniem- w tumanach pyłu i kurzu bitewnego  nie tylko nic byśmy nie widzieli, ale nie moglibyśmy również oddychać.
Próbując przedrzeć się przez zombi, grasantów i kanibali których było pełno w miejscu przebywania Żniwiarza zaczęłam zastanawiać się,  czy nasza taktyka w ogóle ma szansę powodzenia. Siła wroga była tak duża, że omal nie kosztowała Jamesa życia,  gdy dwaj brutale go zaatakowali. Tylko przytomność umysłu Garrusa sprawiła, że siła miny rozerwała jednego z potworów dając porucznikowi szansę ucieczki z jego pozycji. Sytuacja była rozpaczliwa, zawsze skuteczna taktyka skradania zawiodła na całej linii, a my pokładaliśmy nadzieję na pozbycie się wroga w olbrzymim robalu… W tym momencie nawet samobójcza misja do bazy Zbieraczy brzmiała mniej absurdalnie.

- Flankują nas brutale!- zameldował Garrus z lewego skrzydła.
Zaklęłam cicho, wychylając się.  Miał rację, do tego mutantów była trójka. A my byliśmy już tak blisko, wystarczyło podnieść drugi młot i spróbować wezwać Kalros...
Olśnienie przyszło, gdy przeładowałam karabin szturmowy. Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej?!
- Biegnę sama! Podniosę ten cholerny młot. Wycofajcie się na poprzednią pozycję! I nie dajcie się zabić!
Obaj zaczęli coś krzyczeć, ale nie słuchałam. Włączyłam kamuflaż taktyczny i rzuciłam się pomiędzy potwory, przyciskając broń do siebie. Mutant były pokraczne i wielkie, dzięki czemu pozostawiały między sobą niewielkie przerwy. Jeśli uda mi się między nimi prześlizgnąć…
Oczywiście w momencie, gdy wpadłam pomiędzy dwóch brutali  jeden z nich się zamachnął. Nie celował we mnie, więc ledwo mnie trącił ale to wystarczyło, aby jego mutanci mózg zanotował coś dziwnego. Nie straciłam nawet równowagi, ale osłona jaką dawał kamuflaż zagrała ferią barw i odbijanych promieni słonecznych. Nie traciłam czasu na sprawdzenie, czy potwory mnie zauważyły, tylko rzuciłam się za załamanie ściany słysząc ostrzegawcze piknięcie. Nie było czasu na sprawdzanie, co dzieje się za mną. Puściłam się biegiem po odsłoniętym podwyższeniu, prosto do kamiennego postumentu. Wiedziałam, że mogę mieć problem wcisnąć blok do środka, dlatego przestałam kontrolować swoje emocje...

Asari nie chciały włączyć się do walki…
Turianie zostawili bombę na Tuchance, która omal nas wszystkich nie zabiła…
Salarianie nadal próbowali wszystko sabotować…
Oddział Grunta zaginął, sprawdzając doniesienia o raknii…
Thane pozostawał pod stałą obserwacją w szpitalu na Cytadeli, bo umierał…
Kaidan znowu prosił o spotkanie…



Mieszkanka wściekłości i rezygnacji, zawodu i wstydu, rozpaczliwej tęsknoty i strachu- cały ten łatwopalny koktajl emocjonalny rozpalał moją duszę do czerwoności. Z głośnym okrzykiem wściekłości natarłam całą siłą swojego ciała na postument, wypychając przed siebie zgromadzoną siłę uderzenia biotycznego. Kamień z ogłuszającym zgrzytnięciem ustąpił.
Odwróciłam się w stronę z której nadbiegłam, składając się do strzału. Dwaj grasanci padli niemal natychmiast, gdy pociągnęłam serią z karabinu. Natomiast nic nie wskazywało na to, żeby nasza walka miała pomóc w ściągnięciu Kalros na pomoc.
To wszystko na nic?
Zbiegając z podwyższenia zlustrowałam okolicę i zobaczyłam zbliżającego się brutala. Wycelowałam w niego, ale mój mózg musiał zauważyć i przeanalizować zagrożenie wcześniej, bo rzuciłam się w bok na ziemię. Sekundę potem w miejscu, do którego biegłam i gdzie czyhał na mnie mutant wylądowała kończyna Żniwiarza, który próbował obronić się przed atakującymi go z powietrza turianami. Tylko dzięki temu, że przez chwilę skupiłam się tylko na ratowaniu własnego życia dotarło do mnie, że poza hukami wybuchów; metalicznymi, wibrującymi w powietrzu dźwiękami poruszającego się Żniwiarza słychać też miarowe, dudniące uderzenia. Te ostatnie musiały być osławionym młotem wzywającym matkę wszystkich miażdzypaszczy. Czułam, jak ziemia zaczyna drżeć. Wstałam w samą porę, aby zobaczyć, jak gigantyczny robal wynurza się z piaskowej pustyni, atakując przeciwnika. I właśnie wtedy dookoła mnie piekło rozpętało się na nowo. Aby przetrwać musiałam za wszelką cenę nie dać się zmiażdżyć dwóm walczącym gigantom, siejącym zniszczenie dookoła. Choć do laboratorium osłony miałam niewiele ponad sto metrów pokonanie rozpadających się chodników, unikanie obsypujących się ścian i przedzieranie się przez tumany piasku zajęło całą wieczność. Gdy w końcu udało mi się dotrzeć do budynku drzwi były wywarzane, a dwa piętra zawalone. Nie wiem co mi sprzyjało- los, fortuna, duchy przodków, jacyś bogowie- ale z boku osuwiska dostrzegłam utorowany w gruzowisku korytarz. On właśnie zaprowadził mnie prosto do sali, w której Mordin pracował przy jednej z konsol.
- Jak sytuacja?
- Mam lekarstwo- salarianin wskazał na torbę leżącą obok niego na ziemi- Evę odesłałem w bezpieczne miejsce.
- Więc na co czekamy? Karlos właśnie zabija Żniwiarza- zauważyłam, podchodząc bliżej.
- Ten sabotaż…- pierwszy raz Mordin się zawahał-... Muszę pojechać do laboratorium na najwyższym poziomie. Stąd nie da się rozpylić lekarstwa.
Spojrzałam w górę. Kiedyś salę zabezpieczał oszklony sufit, ale teraz nic nie przeszkadzało w patrzeniu na zniszczona wieżę. Wieżę, która zaczynała się sypać niczym zamek z piasku…
- Mordin, to niebezpieczne.- spojrzałam na niego- Nie ma jakiegoś innego wyjścia?
Musi być… przecież wysłanie go tam, to wysłanie go na śmierć!
Odwrócił się do mnie. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, nim odetchnął głęboko.
- Nie ma- wyjaśnił spokojnie. Zupełnie, jakbyśmy nie rozmawiali o kolejnej samobójczej misji. Tym razem definitywnie…
- Ale…
- Mój projekt, moja praca, moje lekarstwo- przerwał mi- Moja odpowiedzialność.


***

Szturm na Cytadelę. Brzmi jak wariactwo. Jak plan, który nie mógłby się nigdy powieść. Nie przy tym, jak wielka jest stacja; jak wiele zabezpieczeń posiada; jak wielu funkcjonariuszy pilnuje porządku. A mimo to Cerberusowi w jakiś niewyjaśniony sposób się to udało. I właśnie dlatego po raz kolejny ścigałam się z czasem, aby zapobiec katastrofie.

Przedarliśmy się przez okręgi. Uratowaliśmy salariańską Radną. Pokonaliśmy wszystkich żołnierzy, których Człowiek Iluzja wysłał przeciw nam- poza jednym.
Kai Leng.
Choć ze wszystkim sił skupiałam się tylko na nim i dotarciu do rady jako pierwsza, cały czas w uszach słyszałam ten charakterystyczny, niski szept…

- Siha, to nic… Musisz go powstrzymać.
- Ale ty…
- Eamy.


Każde kolejne pociągnięcie za spust było trudniejsze od poprzedniego; każdy krok kosztował mnie więcej zaparcia. Aby się nie odwrócić, aby nie zawrócić, aby nie porzucić misji…

- Jeszcze sekunda.
Spojrzałam na kucającego przy drzwiach Jamesa. Ostatni raz kliknął coś na swoim omni-kluczu i dioda drzwi rozbłysła zielenią.
- Broń w pogotowiu. Strzelać na rozkaz.
Przeszłam na przód formacji.
Głęboki wdech i…
Naprzód.

Drzwi otworzył się. Byłam gotowa na wiele- że członków Rady w ogóle nie będzie na lądowisku; widok odlatującego bezpiecznie promu; nawet agentów Cerberusa, którzy mogli tu czekać. Nie spodziewałam się jednak ujrzeć determinacji i pogardy w brązowych oczach, które patrzył na mnie znad otworu lufy pistoletu mężczyzny.
- Shepard? O co tutaj chodzi? - Kaidan zarządzał odpowiedzi nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Spróbowałam ponad jego ramieniem wycelować w Udinę, ale nie udało mi się to. Zasłaniał go własnym ciałem. I to radny zdążył odezwać się pierwszy:
- Musi być z Cerberusem!
Boże, dlaczego?
Gdy przeniosłam spojrzenie z powrotem na Kaidana zrozumiałam. Był Widmem Rady, za wszelką cenę chciał ich ochronić. Nie mógł wiedzieć, że największe zagrożenie stoi dokładnie za jego plecami. Za to widział mnie- zdrajczynię Przymierza, byłą agentkę Cerberusa. Sam przecież wysunął wobec mnie takie oskarżenia na Marsie. A teraz, choć staliśmy po tej samej stronie w tej wojnie, celowaliśmy do siebie i każde wzrokiem prosiło to drugie, aby odpuściło. Albo przynajmniej to właśnie chciałam wyczytać ze wzroku mężczyzny, który tyle dla mnie znaczył...
Mam tylko jedną szansę na przekonanie go. Wiedziałam to. W przeciwnym razie… każde z nas zrobi wszystko, żeby jako pierwsze pociągnąć za spust.
- Udina współpracując z Cerberusem przygotował dzisiejszy zamach.- zaczęłam najspokojniejszym głosem, na jaki było mnie stać w zaistniałej sytuacji.- Salariańska Radna miała dzisiaj przekazać dowody przeciwko niemu Egzekutorowi. Nie zdążyła.- dałam towarzyszom znak, aby opuścili broń.- Uratowaliśmy ją, tak jak teraz próbujemy uratować resztę Rady przez zabójcą Cerberusa.
Przez twarz mężczyzny przebiegł skurcz. Mógł być odbiciem jakiejś emocji, tylko… jakiej?
- Bzdury!- krzyknął Udina i z niemałą satysfakcją dosłyszałam nutę strachu w jego głosie. Nie spojrzałam jednak na niego- Shepard jak zwykle wymyśla i nie ma na nic dowodu!
- To co mówi…- dobiegł mnie głos Radnej Asari- Jest prawdopodobne… mało przekonywujące, ale prawdopodobne.
Gdy Kaidan obejrzał się na nią, wykorzystałam sytuację i przesunęłam się odrobinę w prawo. Strzał nadal nie był czysty, ale może…
- Nie mamy czasu- rzucił cicho Garrus, do którego się przysunęłam.
Miał rację. A skoro, o ironio, nie pomagały racjonalne argumenty, zostało mi już tylko jedno wyjście.
- Kaidan- znów spojrzał na mnie. Starałam się dostrzec jakąkolwiek oznakę zawahania w jego oczach- Proszę, uwierz mi… Choć raz.
To wtedy coś się zmieniło. Cała jego napięta postawa jakby utraciła na sztywności, uniesione ramiona lekko drgnęły. Jego oczy, zaciśnięte ze skupienia nagle otworzyły się szerzej, podkreślając tylko lekko uchyloną dolną wargę.
Nareszcie.
Cóż... tadam! Trcohę więcej akcji, zwłaszcza czasowo przyśpieszam. Za chwilę będzie trochę wolniej a bardziej emocjonalnie, bo w sumie następne dwie części są niemal gotowe ;)

Wybory IV dedykuję :iconkiara2909:, dzięki której odnalazłam swojego Wena ^^


Poprzednia część: eamycross.deviantart.com/art/W…


Większosć świata i postaci należy do BioWare.
© 2016 - 2024 EamyCross
Comments7
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Kiara2909's avatar
Awww dziękuję za dedykejszyn! :heart: 

Świetny ten kawałek! Zdecydowanie jeden z moich ulubionych. Jest akcja (i to nie byle jaka, fantastycznie oddałaś ten chaos, szał bitewny) - ukłon za to, że pokazałaś że w ferworze walki czasem ważniejsze są instynkty, wyćwiczony refleks, a nie myślenie i planowanie! 
Mordin - o BOŻEEEE złamałaś mi serce przypominając o tej scenie ;_; Co mi się tu podobało? Krótko, zwięźle i na temat. Żal jest, ale przecież to wojna nie? Na żałobę przyjdzie czas później. 
Wahanie Kaidana - cacy! Po raz kolejny mnie zachwycasz opisem mowy ciała! 

Ogólnie - zajebisty kawałek! MOAR, dawaj dwa kolejne! :heart: