literature

Nigdy.

Deviation Actions

EamyCross's avatar
By
Published:
357 Views

Literature Text

Nigdy.

Siedząc w jednym z foteli przy kominku, przysłuchiwałem się cichej sprzeczce Jamesa i Syriusza. Znów kłócili się o to, czy podczas zbliżającej się pełni powinniśmy odwiedzić Zakazany Las, czy może pozwiedzać okolice Hogsmeade. Nie chciałem brać udziału w tej dyskusji, bo wiedziałem, że i tak moje zdanie nie zostanie wzięte pod uwagę. Zawsze tak było.
Peter siedział naprzeciwko mnie. Skupiał wzrok na planszy szachów rozstawionej pomiędzy nami, a ja od kilku minut czekałem na jakikolwiek jego ruch.
- Glizdogon?- zagadnąłem w końcu, bo zacząłem obawiać się, że najzwyczajniej w świecie zasnął z otwartymi oczami.
- Myślę...- rzucił umęczonym głosem.
Westchnąłem. Nadal nie rozumiałem, dlaczego rzuca nam te bezsensowne wyzwania w szachy. A robił to regularnie, od początku naszego szóstego roku w Hogwarcie.
- Że co robisz? Przecież...- skomentował ironicznie Łapa, ale po złapaniu mojego „spojrzenia pana prefekta" natychmiast urwał.
Peter miał wystarczająco niskie mniemanie o sobie. Nie trzeba mu było dokładać. A już tym bardziej nie powinny tego robić osoby mieniące się jego przyjaciółmi.
Syriusz dokończył swoją złośliwa uwagę szeptem Jamesowi, rzucając mi ukradkowe spojrzenie. Przynajmniej czasami słuchali co do nich mówię.
Peter w końcu przesunął jedną ze swoich ostatnich figur. Nie musiałem się dłużnej zastanawiać nad swoim ruchem- wystarczyło przesunąć królową.
- Szach i mat- spojrzałem na zawiedzionego przyjaciela- Wybacz Glizgodon.
- Remek, nie masz jakiegoś zebrania przypadkowo?- usłyszałem Jamesa.
Zerknąłem więc na zegarek i aż mnie zmroziło. Powinienem już być w gabinecie McGonagall.
- Nie mów do mnie „Remek"!- fuknąłem, podrywając się- Jimmy!- dorzuciłem, kierując się do dziury pod portretem.


***


Siedzieliśmy w gabinecie, każdy na swoim krzesełku. McGonagall zebrała nasze raporty i wertowała je, każąc Corbiemu, prefektowi naczelnemu z Hufflepuffu, przybliżyć nam ideę Klubu Pomocy.
Właśnie rozwodził się nad zaletami nauki jednego ucznia przez drugiego, gdy drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wślizgnęła się dwójka spóźnionych piątorocznych Krukońskich prefektów.
- Przepraszamy najmocniej za spóźnienie- zaczęła natychmiast Charlotte Hawkins- Ale profesor Slughorn nas zatrzymał na korytarzu i...
- Już dobrze, dobrze- przerwała jej wicedyrektor- Siadajcie i słuchajcie.
Odprowadziłem ich wzrokiem na miejsca po drugiej stronie, ustawionego z krzeseł, kręgu.
Charlotte była niewysoką dziewczyną. Splatane, czarne loki zawsze zaczesywała do tyłu za pomocą szerokiej opaski, uwydatniając w ten sposób rysu swojej chochlikowatej twarzy. Miała delikatnie zarysowaną, lekko szpiczastą szczękę, dodatkowo podkreśloną lekko wystającymi kośćmi policzkowymi. Brązowe oczy, migdałowo wykrojone, otaczały gęste czarne rzęsy, których zazdrościła jej niejedna uczennica. Jedynym mankamentem jej urody były nieliczne piegi, które zdobiły jej lekko zadarty nos. W pierwszej chwili wydawała się przez to bardzo pospolita, ale jeśli ktoś poświęcił kilka sekund więcej na przyjrzenie się jej urodzie natychmiast zostawał nią oczarowany.
Ponadto, kilkukrotnie z nią rozmawiając przekonałem się, że jest nie tylko ładna i, jak na Krukonkę przystało, inteligentna, ale także ma ujmującą osobowość. Na rozmowie skupiała całą swoją uwagę i wygłaszała cenne spostrzeżenia, uśmiechając się przy tym czarująco.
Właśnie rozglądała się po zebranych i nasze spojrzenia spotkały się. Już miałem odwrócić głowę, gdy posłała mi promienny uśmiech. Nie mogłem pozostać na to obojętny, dlatego odpowiedziałem jej tym samym. Niestety szturchnął ją Georg, jej kolega z klasy, więc odwróciła głowę.
Zebranie było tak samo rutynowe jak zawsze. Po przedyskutowaniu kwestii Klubu Pomocy przeszliśmy do podsumowań raportów, potem do podzielenia się dyżurami...
Kiedy skończyliśmy, wybiła jedenasta wieczorem. Wychodziliśmy kolejno z gabinetu McGonagall, zachowując się w miarę cicho, jak na ciszę nocną przystało. Przepuściłem w drzwiach większość prefektów, sam wychodząc niemal ostatni. Nie spodziewałem się, że Charlotte będzie stała i czekała. Na mnie.
- Remus...- zagadnęła, gdy tylko mnie zauważyła.
- Lotte- uśmiechnąłem się do niej.
- Mam coś dla ciebie- rzuciła tajemniczo, sięgając do swojej torby.
- Słucham?- zapytałem zaskoczony.
Poza kilkoma kurtuazyjnymi rozmowami nic nas nie łączyło, dlatego zaskoczyło mnie to, że chce mi coś dać. Wyciągnęła z torby opasły, duży wolumin w starej i zniszczonej okładce. Podała mi go i dopiero wtedy przypomniało mi się, że obiecywała pożyczyć mi interesującą książkę.
- Proszę- uśmiechnęła się czarująco- Zgodnie z obietnicą. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Złote, wyblakłe litery na okładce układały się w słowa „Likantropia- klątwa czy dar?"
- Dziękuję. Zwrócę, jak tylko przeczytam- zapewniłem.
- Nie śpiesz się- posłała mi jeszcze jeden wdzięczny uśmiech. Niestety Georg czekał kilka metrów dalej i w końcu zaczął ją popędzać- To... do zobaczenia Remusie.- odwróciła się, żeby odejść.
- Dobranoc, Lotte.
Rzuciła mi ostatnie spojrzenie, a potem zniknęła za zakrętem korytarza.


***


Gdy wróciłem do Wieży Gryffindoru huncwotów tam nie było, dlatego skierowałem się prosto do naszego dormitorium. Gdy tam wszedłem natychmiast wychwyciłem nieprzyjemny swąd brudnych ubrań- jedno spojrzenie na okno wystarczyło, abym zobaczył, że znowu któryś z nich je zamknął.
Peter chrapał już, zagrzebany w pościeli. Nie było jednak Jamesa i Syriusza, a gdy sięgnąłem do kufra tego pierwszego odkryłem, że brakuje zarówno Mapy Huncwotów jak i peleryny-niewidki. Nie miałem jak sprawdzić, gdzie włóczy się czarnowłosy duet, dlatego poszedłem prosto do łazienki.


***


Siedząc w łóżku, czytałem książkę od Lotty. Wolałem poczekać na chłopaków czytając, niż kłaść się spać, bo i tak obudziłbym się, gdy wrócą.
Dzięki temu, ile czytałem, miałem znacznie lepsze tempo niż inni, dlatego bardzo szybko pochłonąłem dwa rozdziały. Miałem mieszane uczucia- autor przedstawiał wilkołactwo jako coś wspaniałego. Uważał, że każdy, kto raz w miesiącu zamienia się w bezrozumne zwierzę powinien szczycić się tym, bo przy odpowiednim trenowaniu woli i zażywaniu jakiś podejrzanych mikstur jest wstanie zapanować nad tą częścią swojego jestestwa. A wszystko to sprowadza się do powstania rasy, swego rodzaju, nadludzi.
Co za idiotyzm! Nie ma żadnego eliksiru, umożliwiającego kontrolę nad wilczą stroną życia. Gdyby była, to bym wiedział... Chyba nikt nie pragnąłby tak bardzo zapanować nad sobą, jak osoba będąca skazaną na tę comiesięczną męczarnię.
Nie trudno było się domyślić, że autor wcale nie wiedział o czym pisze. Było mu tak samo blisko do wilkołaka, jak mi do baletnicy.
Już w złości miałem cisnąć książką przez dormitorium, gdy drzwi otworzyły się, a do środka wpadli rozchichotani panowie.
- Remek!- zakrzyknął radośnie Syriusz- No proszę! Nasza prefekcina jak zawsze pilnie się uczy, zamiast grzecznie spać.
Posłałem mu miażdżące spojrzenie.
- Nie jesteś w ogóle zabawny.
- Chłopaki, nie kłócić się- zarządził James, nim jeszcze zaczęliśmy się na dobre sprzeczać- Syriusz, idź się umyć.
Zakrzątnęli się obaj, niemal budząc Petera. Wykorzystując to odłożyłem książkę, obiecując sobie, że jej nie przeczytam. Za wiele nerwów by mnie to kosztowało.
Przykryłem się po samą szyję i czekałem, aż Syriusz i James umyją się i w końcu zgaszą światło. Mój umysł zaś zaczęły zalewać myśli, którym co wieczór pozwalałem swobodnie krążyć po obrzeżach mojej świadomości.
Myśląc o głupotach, które wyczytałem w książce natychmiast przywołałem obraz uśmiechniętej Charlotte, która mi ten nieszczęsny wolumin pożyczyła. Musiałem przyznać sam przed sobą, że dziewczyna zajmowała coraz więcej miejsca w moich myślach. Nie była już tylko czarnowłosą krukońską prefekt, z którą widywałem się na zebraniach. Ostatnio myślałem o niej za każdym razem, gdy minąłem ją na korytarzu, lub gdy zauważyłem ją na posiłku. Niewątpliwie była czarująca i warta poznania, co dla mnie stanowiło duży problem. Nie trzeba było wielkiego geniuszu, żeby wiedzieć jak bardzo niebezpieczny jestem. Dla samego siebie stanowiłem śmiertelne zagrożenie, nie wspominając o otaczających mnie ludziach- doskonałym przykładem byli huncwoci. Już dawno przestaliśmy liczyć siniaki i zadrapania, jakie zdobiły ich skóry po każdym spotkaniu z moją drugą osobowością. Fakt, że narażali się bardziej, niż postronni obserwatorzy niewiele tu zmieniał. Już dawno temu uświadomiłem sobie, że dla potencjalnej partnerki też stanowiłbym olbrzymie zagrożenie. Wystarczyła by odrobina nieuwagi, zlekceważenie tego, że nie wolno się do mnie zbliżać gdy jestem wilkiem i bum- tragedia gotowa.
Uświadomiło mi to, że natychmiast muszę porzucić wszelkie rozmyślania o Charlotte, bo jestem na doskonałej drodze, aby się w niej zadurzyć. A od tego był już tylko krok do tragedii.
Nie mogłem nikogo narażać na takie niebezpieczeństwo. James, Syriusz i Peter w tym względzie byli wyjątkiem. Nikogo nie miałem zamiaru dopuszczać do swojej strasznej tajemnicy. Nikt nie mógł się do mnie aż tak zbliżyć, bo stałby się takim samym wyrzutkiem, jakim ja będę gdy tylko opuszczę Hogwart.
Nie dopuszczę do tego, aby jakaś dziewczyna musiała zrezygnować z normalnego życia dla mnie. Zaczynając od Charlotte, a następnie przez każda kolejną, która przykuje moją uwagę. Nie skarzę nikogo na taki los.
Nigdy.
Opowiadanie powstałe w ramach kolejnego pojedynku autorów.
Temat: miłosne rozterki nastoletniego Remusa Lupina.
Świat i piostacie (w większości) należą do J. K. Rowling.
© 2012 - 2024 EamyCross
Comments8
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Lillyanna333's avatar
Świetne opowiadanie. Bardzo mi się podoba i byłoby ciekawie gdybyś kontynuowała chodź z tego co widze to tylko oneshot... :)
Jaki pojedynek autorów?