literature

ME2- Konsekwencje, cz.III

Deviation Actions

EamyCross's avatar
By
Published:
286 Views

Literature Text

    III kwartał, 2185
    SR2 Normandia

    Czy choć raz podjęcie się jakiegoś działania mogłoby nie wymagać ode mnie brania na swoje barki ciężaru cudzej odpowiedzialności? Czy mogłabym pomóc komuś lub wykonać zadanie bez konieczności przeanalizowania wszystkich za i przeciw takiego postępowania? Albo czy mogłabym się po prostu nie przejmować i pozostawić podejmowanie decyzji innym?
    Nie mogłam. Taka już byłam i chyba zbyt głęboko siedziało to w mojej osobowości, abym mogła bez myślenia wykonać zadanie. Żebym potrafiła patrzeć jak inni załatwiają sprawy po swojemu i godzić się na nieuzasadnione okrucieństwo. Lub na zatracanie samych siebie. Bo jak, widząc przyjaciela, który podąża w niewłaściwym kierunku, mogłabym mu na to pozwolić?
    Czy zawsze taka byłam? Czy to może efekt uboczny Projektu Łazarz?


***

    Jak miałam dotrzeć do Garrusa? Co mu powiedzieć, aby zrozumiał, że powstrzymanie go przed zabiciem Sidonisa nie było zdradą, tylko próbą ratowania go? Aby nie poczytywał swojej rezygnacji jako słabości, lecz jako dowód na silę jego charakteru? Z taką łatwością przychodziło mu wymuszanie na mnie szczerych rozmów, ale gdy role się odwracały zamykał się szczelnie w swojej skorupie, udając, że nie słyszy.
Obiecał, że nie pozwoli mi upaść. A ja nie miałam zamiaru pozwolić na upadek jemu. Tylko jak to zrobić bez używania przemocy i raniących słów? Bez podnoszenia głosu i wyciąganiu na wierzch starych słabości? Nie chciałam nim manipulować. Sam musiał siebie zrozumieć. Tylko jak mu w tym pomóc?
- Coś cię trapi, Siha?
    Z zamyślenia wyrwał mnie głęboki, cichy głos. Podniosłam wzrok znad swojej porcji posiłku, w której dłubałam bezcelowo od kilku minut. Po drugiej stronie stołu zatrzymał się Thane, najwyraźniej dokądś zmierzając. Stał do mnie bokiem, jakby zatrzymał się tylko na moment, a jego strapiona mina wyjaśniała dlaczego.
- Wszystko w porządku- zapewniłam machinalnie- Czekaj, wyjaśnisz mi w końcu jak mnie nazywasz?
    Drell był jedną z ciekawszych postaci wśród moich nowych towarzyszy. Nigdy nie miałam do czynienia z przedstawicielami jego gatunku, dlatego miałam mieszane uczucia, czytając jego akta. Zwłaszcza, że rysująca się tam historia nie należała do szczęśliwych. Drelle byli ludem uratowanym przez hanarów i zabranym z ich ojczystej planety. W ramach podziękowania wykonywali za wybawicieli te czynności, z którymi hanarzy mieli problem ze względu na ograniczenia swoich organizmów. W tym, zgodnie ze zobowiązaniami tajemniczego paktu, oddawali swoje dzieci na szkolenia bojowe. I tak, Thane Krios od szóstego roku życia był uczony jak skutecznie zabijać. A od dwunastego zaczął wykonywać zlecenia. Nazwał swoje ciało maszyną do zbijania- musiałam przyznać mu rację. Był szybki, precyzyjny i nie do powstrzymania. Mogłam się o tym przekonać, gdy na Illium zabił Nassanę i jej najbliższą straż w zalewnie ułamki sekund od tego, gdy pojawił się w pomieszczeniu. Widziałam wiele osób odbierających komuś życie, ale musiałam przyznać, że w technice Thane’a było nie tylko wiele precyzji, umiejętności i pewności siebie. Był perfekcyjny, a każdy jego ruch czarował dziwnym wdziękiem, choć przecież był śmiercionośny. Nigdy nie widziałam tyle piękna w tak okrutnym akcie.
Ze służby został zwolniony, aby móc założyć rodzinę, ale podczas snucia jednej ze swoich opowieści przyznał się, że nie potrafił robić nic innego poza zabijaniem, dlatego został assassinem.  Akta po założeniu rodziny mówiły już niewiele, gdyż żadnego z zabójstw nie można było bezpośrednio z nim powiązać. Stracił żonę, choć akta nie wyjaśniały jak i przez kogo została zamordowana. O synu nie było słowa. Zapewne to dzięki temu Czlowiek Iluzja podsunął mi go, jako potencjalnego członka załogi.
Odkąd zajął jedną z kwater na statku było to jedno z miejsc, które odwiedzałam z ochotą. Pomimo iż początkowo dość skryty zaczął się otwierać i chętnie opowiadał o swoim ludzie, hanarach, czy religii. Trochę mniej o własnym życiu, ale gdy poprosił o pomoc w sprawie syna, a ja bez zmrużenia okiem się zgodziłam, zniknęła ta dziwna blokada. Może zobaczył, że nie jest tylko częścią załogi. Że każdego z nich staram się traktować indywidualnie, w każdym dostrzegać wady i zalet. Że chcę, aby wszyscy czuli się akceptowani i potrzebni.
Ponadto rozmawiając z Thanem traciłam poczucie czasu. Słuchałam jego opowieści, zatapiając się w jego niskim, cichym, lekko zachrypniętym głosie. Melodyjnej intonacji i żywych wspomnieniach, które przywoływał. Myślałam nawet, że tak niesamowity głos jest po prostu cechą jego rasy, ale po rozwiązaniu sprawy jego syna zrozumiałam, że to on jest po prostu wyjątkowy.  Kolyat nie posiadał pociągającego tembru głosu swego ojca.
Do tego Thane zwierzył się, że jestem pierwszą osobą od dziesięciu lat, którą uważa za przyjaciela.
„Gdybym był hanarem zdradziłbym ci moje Imię Duszy”. I zaczął nazywać mnie Sihą, uparcie odmawiając wytłumaczenia.
    Uśmiechnął się tajemniczo i w końcu zdecydował obrócić w moja stronę. Oparł ręce na blacie, pochylając się.
- Jesteś niecierpliwa- zauważył spokojnie, lekko rozbawiony.
- To zależy od sytuacji. Ale tak, zdarza mi się.
Mierzyliśmy się wzrokiem. Czasami zapominałam o czym z nim rozmawiam, wpatrując się w jego czarne oczy. Próbowałam dojrzeć źrenice sprzed operacji i czasami mi się to udawało. A czasami po prostu widziałam odbicie swojej twarzy, zaznaczonej bliznami.
- Przeszkadza ci to, jak cię nazywam?
- Nie- odparłam zgodnie z prawdą- Po prostu jestem zaintrygowana znaczeniem słowa „siha”- w moich ustach nie zabrzmiało tak miękko i ciepło, jak wypowiedziane przez niego.
- No tak- zamyślił się chwilę, zerkając na dzielący nas blat- Cóż, „siha” to jedna z anielskich wojowniczek bogini Arashu.
Zastanowiłam się nad jego słowami. Miał mnie za anielską wojowniczkę? W dodatku bogini, która odpowiedzialna była za macierzyństwo i ochronę? Co do wojowniczki zgadzałam się, bo jak inaczej można było nazwać moje czyny? Ale żeby od razu „anielską”?
- Nie przesadzasz czasami?- zasugerowałam, choć czułam, że pod siłą jego tajemniczego uśmiechu i moje kąciki zadrgały.
- Nie musisz się ze mną zgadzać- zapewnił- Nazywam cię tak, bo nią właśnie jesteś dla mnie - wyznał ciszej.
Z zaskoczenia uniosłam brwi. Niby tak niepozorne słowo, związane z religijnym wierzeniem, a tymczasem… Czy naprawdę chciałam wiedzieć ,co to oznacza dla moich relacji z Thane’m? Za kogo mnie uważa, kogo we mnie widzi? Kim chce, abym się stała?
Zadrżałam, uświadamiając sobie siłę jego wyznania. Nie wyglądał na zmieszanego, nadal uśmiechając się tajemniczo. Pochylił lekko głowę w moja stronę, jakby w ukłonie, a potem wyprostował się i odszedł. Odprowadziłam go zaskoczona wzrokiem, choć nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, jak ważna była to rozmowa.
    Według Thane’a byłam wojowniczką. Wojowniczką bogini ochrony i macierzyństwa. A co za tym idzie- opieki i wsparcia. Nie tylko broniłam, narażając własne życie dla innych, ale także roztaczałam nad nimi pieczę…
Nagle zrozumiałam, co muszę zrobić. Olśnienie przyszło tak nagle, że upuściłam, trzymany nadal w dłoni, widelec.
Poderwałam się z krzesła.
- EDI, gdzie jest Garrus?
- Turianin znajduje się w centrum artyleryjnym- poinformowała pokładowa SI.
Odwróciłam się natychmiast, bo akurat tam miałam blisko. Mogłam się spodziewać, że Garrus próbując sobie jakoś poradzić z targającymi nim emocjami będzie uciekał w pracę. Otworzyłam drzwi, które wydały z siebie charakterystyczny syk rozsuwanych skrzydeł. Turianin zerknął przez ramię i zobaczyłam błysk niezadowolenia w jego oczach, gdy odwracał się z powrotem do konsoli.
- Jestem zajęty.
Chłód w jego glosie dawał jasno do zrozumienia, że nie mam co próbować z nim rozmawiać. Zapewne gdyby nie rozmowa z Thane’m i odkrycie nowego pokładu wiary w siebie i swoje umiejętności, zostawiłabym go w spokoju, szanując jego potrzebę bycia sam na sam z myślami. Ale byłam wojowniczką. I musiałam zrobić to, czego bali się inni. Zmusić swoją załogę i bliskich do tego, żeby nie tylko wierzyli we mnie, ale przede wszystkim w samych siebie.
- Nie zajmę ci dużo czasu- obiecałam- Ale muszę ci opowiedzieć pewną historię, nawet jeśli będę musiała mówić do tyłu tego zakutego, turiańskiego łba- oświadczyłam twardo.
Wyprostował się, jakby chciał się odwrócić i coś odpyskować, ale zrezygnował. Pochylił się nad konsolą jeszcze niżej, zaczynając coś zmieniać w ustawieniach. Odetchnęłam głęboko, aby głos mi nie zadrżał i zakładając ręce na piersiach zaczęłam.
- Historia pewnie jak wiele innych. Występuje w niej ludzka kobieta, która podjęła się osiągnięcia niemożliwego. Ale to nie ona jest główną bohaterką, wiesz?- Nie byłam pewna, czy słucha, ale nie miałam zamiaru przerywać- Głównym bohaterem jest pewien turianin, którego spotkała na swojej drodze. Który zaczął wątpić we własne umiejętności i samego siebie, ale zobaczył możliwość sprawdzenia się, przyłączając do jej szalonej misji.  Okazał się nie tylko zdolnym, - zaakcentowałam- ale przede wszystkim wartościowym członkiem jej załogi.  Nie bał się mówić co myśli. Nie bał się udowadniać swojej racji. Nie krył też swoich wad, lecz szukał w nich siły do dalszego działania. Do pracy nad sobą. Do pokazywania innym, ile jest warty.
Zamilkłam, bo dotarło do mnie, że ramiona już mu nie drgają od pracy. Stał nadal zgarbiony, z nisko opuszczoną głową. Czyżby słuchał?
- I ona też znajdowała w tym siłę. W jego determinacji. Jego działaniach. We wsparciu, jakie okazywał.- Tymi słowami chciałam mu przypomnieć, ile dla mnie znaczy- Ich misja zakończyła się powodzeniem. Wiedzieli jednak, że to dopiero początek problemów. Nie przypuszczali, że coś pójdzie nie tak. Że wróg nie dość, że jest bliżej, to jest znacznie groźniejszy. Ona zginęła, a on… Dalej walczył ze złem tak, jak umiał najlepiej. Tylko ktoś go skrzywdził. Ktoś, komu ufał. I chyba od tego momentu zaczął zatracać swoje ideały, opętany widmem zemsty.
Przerwałam. Wiedziałam, że to co powiem zaboli. Że mogę go tym zranić. Ale nie miałam zamiaru się wycofać. Podjęłam decyzję, zanim jeszcze weszłam do pomieszczenia.
- To przykre, prawda? Ktoś taki, gubiący swoje ideały, zapominający za co i o co walczy… Cóż. Ta historia ma swój koniec, wiesz?- drgnął- Choć czas jeszcze go nie napisał. Ciekawa jestem zakończenia- dodałam niby mimochodem.
Odwrócił się w końcu. Zobaczyłam tyle sprzecznych emocji- zaskoczenia i zmieszanie. Ból przeżytych chwil. Świadomość niedoskonałości. I chyba znikającą rezygnację, która ostatnio go nie opuszczała. Chociaż to ostatnie może było tylko moim pobożnym życzeniem.
- Shepard…
- Nie, nie- przerwałam mu spokojnie- Nie zmuszam cię do rozmowy. Chciałam tylko ci to opowiedzieć. Pracuj spokojnie dalej- odwróciłam się, aby wyjść- Archaniele.
Szok. To ostatnie co dostrzegłam, nim zostawiłam go samego.
    Byłam okrutna. Wiedziałam, że gram na jego emocjach, wykorzystując to w jeden z najokropniejszych sposobów.  Miałam tylko nadzieję, że było warto posunąć się tak daleko.
Cóż, pojawia się kolejna ważna dla mnie postać, która wiele zmieniła w moim postrzeganiu. I duże znaczenie ma na mojej Shepard.
Część dedykuję :iconkiara2909:. W ramach solidarności z Twoim Webcamem ;)

Poprzednia część: [link]
Następna część: [link]

Większosć świata i postaci należy do BioWare
© 2013 - 2024 EamyCross
Comments2
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Kiara2909's avatar
Si, nie ma to jak zmusić kogoś do spojrzenia na siebie z perspektywy osoby trzeciej. Cwaniara z tej Shepardównej :P
"Zakuty turiański łeb" - XDDD Epickie.

No, no, jestem bardzo ciekawa co dalej :D

Hehehe, I dziękuję za dedykejszyn <3


"Czy choć raz podjecie się jakiegoś działania" - ę
"Ale żaby od razu „anielską"?" - e
"Odprowadziłam go zaskoczona" - wzrokiem, w końcu nawet nie wstała z krzesła